Co ma wspólnego prosiak i wychowanie dzieci?
19.02.2015 Joanna Winiecka-Nowak
Od dłuższego czasu myślę o zakupie zwierzątka domowego. Optymalny wydaje mi się prosiak. Nawet nazywa się odpowiednio – świnia domowa. Prosiak zamieszkałby u nas pod stołem w kuchni i żywił się tym, co spadnie z pańskich talerzy.
Może to być jakieś inne zwierzę, które jest wszystkożerne i potrafi samo doszukać się pożywienia wśród mrowia ludzkich, stołowych i stołkowych nóg. Aha, i które ma silny układ nerwowy i jest odporne na hałasy. Niestety – płochliwe stworzenie nie miałoby u nas szans. Kiedy wszyscy spotykamy się w jednym miejscu i w dodatku nie gnamy nigdzie (chyba że po ścierkę albo dokładkę) następuje czas intensywnej komunikacji międzyludzkiej. Poruszane są tematy związane bezpośrednio z posiłkiem („Chciałam sosik obok ziemniaków, a nie na ziemniaki…”) oraz zastawą („Ona ma mój różowy talerzyk!!!”). Tematy z nim skorelowane („A czy ta ryba żyje? Nie mruga okiem, to chyba nie…”) oraz zagadnienia ogólne („A Zosia powiedziała, że Kasia mówiła, że Marysia powtórzyła, to, co ja jej powiedziałam”). W każdym razie nasze zwierzątko domowe musiałoby przystosować się do naprawdę trudnych warunków. No cóż, takie są zresztą prawa dżungli…
Tylko co zrobić, aby wspólne posiłki nie stały się taką właśnie dżunglą? Metod jest tyle, ile rodzin. Bo każdy z nas wyrósł w innej tradycji i innych zwyczajach. Niektórzy wychowali się w domach, w których panowały bardzo restrykcyjne zasady. Cisza przy stole, konkretna postawa ciała, konieczność zjedzenia całej porcji. Na drugim biegunie są rodziny o bardzo liberalnych zasadach zachowania się przy stole. Każdy je to, co lubi, tyle, ile ma ochotę, w miły i wygodny dla siebie sposób. A jaka jest optymalna wersja? Znajdziemy ją chyba gdzieś pośrodku. Niezaprzeczalna natomiast jest konieczność zachowania konsekwencji przez rodziców, tak aby dziecko wiedziało, jakie są granice swobody. Pozwoli to uniknąć poczucia niesprawiedliwości („We wtorek mogłem wybrzydzać, dzisiaj muszę zjeść całą parówkę”) i wielu niepotrzebnych konfliktów („Zobaczymy, czy jutro też będzie można zjeść sam deser”).
Wbrew pozorom ustalenie konkretnych rytuałów i zwyczajów okołoposiłkowych jest jednym z ważniejszych elementów wychowania dzieci. Nauka dobrych manier przy grupce maluchów jest wyzwaniem porównywalnym z próbami ręcznego uciszenia tornada. Ale nawet jeśli nie osiągniemy ideału, zbliżymy się do niego. I nie chodzi tu tylko o poprawne trzymanie sztućców (które to zajęcie jest znakomitym ćwiczeniem manualnym), ale również o wdrażanie do życia w społeczeństwie. Dzielenie się ostatnim kawałkiem ogórka albo zatroszczenie się, czy brat dostał kisiel – takie praktyczne lekcje będą procentowały w przyszłości. Wspólna modlitwa przed posiłkiem pozwoli zaś dostrzec, że mamy za co i komu dziękować.