Zdjęcie naszego eksperta

Podczas każdego wyjścia do sklepu moja córka domaga się kupna nowych zabawek.

Odpowiada Joanna Winiecka-Nowak

Mieszkanie w jednym domu z kilkulatkiem przypomina czasami film grozy. Nagle, ni z tego, ni z owego, zaczyna straszyć WIDMO. Konkretnie widmo nowej lalki, zwierzątka elektronicznego, robota lub autka. Co z tego, że na półkach stoją rzędem (lub co gorsza leżą w kącie) trzy identyczne zabawki. Dziecko i tak wie lepiej (przecież stary bobasek nie umie mówić „dobranoc”). A poza tym pan w telewizorze powiedział, że każda dziewczynka musi to mieć.

Tak więc nasza pięciolatka z załzawionymi oczami negocjuje kilka razy dziennie: „WSZYSCY w przedszkolu mają już taką zabawkę. A wy mi NIGDY nie kupujecie tego, co chcę…”. Co wtedy zrobić? W pierwszym odruchu mamy ochotę po prostu nabyć zabawkę i uciąć dyskusję. Niestety jest to rozwiązanie pozorne. Po jakimś tygodniu nowe autko lub lalka i tak dołączą do połamanej ekipy zalegającej pod łóżkiem.

Po następnej reklamie schemat zaczyna się od początku, a my jesteśmy w punkcie zero. Co począć, by wybrnąć z tego błędnego koła? Pomysłów jest bardzo wiele. Mnie przypadł do gustu zwłaszcza jeden  –  twórcze skanalizowanie pragnień dziecka.

Dla przykładu  –  trik „Dzidziuś reaktywacja”. Zaczynamy od oczyszczenia i przebrania poprzedniego bobaska (może wystarczy przyszyć do jego ubranka kilka kwiatków z pasmanterii?).

Później wykonujemy stosowną szafkę i łóżeczko (kartony po butach oklejone kolorowymi wycinkami z gazet). Do środka wkładamy posiadane wyposażenie.  Możemy je również twórczo uzupełnić na przykład kocykiem z szalika, talerzykami z pokrywek od słoika albo lalką narysowaną przez dziecko na tekturowej rolce od papieru toaletowego. Twórczość może oczywiście pójść w wielu kierunkach. Z większych kartonów stworzymy dom dla lalek, a nawet daczę dla samego dziecka. Tekturową paletę (wystawia się je czasem w dyskontach do pakowania zakupów) możemy przekształcić  w pojazd mobilny z silnikiem „na jednego tatę”.  
Brakuje nam biżuterii? Nowy zestaw wykonamy na przykład z lakierowanego makaronu. Możemy stworzyć też całe miasto. Wystarczy odpowiednio pomalować nieco tylko podarte prześcieradło i ustawić na nim domki z pudełek, plastikowe zwierzątka i samochodziki. Wybór pomysłów zależy od wieku dziecka oraz od naszej inwencji i posiadanych materiałów. Wszystkie zabawy łączy przy tym wiele zalet. Ręcznie robione zabawki są tanie w wykonaniu, nie zaśmiecą trwale mieszkania (łatwiej je wyrzucić niż kawał plastiku wart 200 zł), pobudzają dziecko do kreatywności, pozytywnie wpływają na więzi rodzinne. Może więc warto się nad nimi zastanowić i – zamiast następnego wytworu chińskiej sztuki współczesnej  – zaproponować dziecku wspólne majsterkowanie…