Czytamy bo to kochamy
Do Domu w Niebie
Anioł: – Jaką ty masz zagadkową minę. Mała, czyżbyś jakąś zagadkę rozwiązywała?
Mała: – Nie. Ja wymyślam zagadki. Bo wiesz, kiedy coś zwyczajnego ukryje się w zagadce, to od razu staje się to zagadkowe i tajemnicze. Na przykład… No właśnie – zgadnij, co to jest:
W bajkach jest z kart albo z piernika.
Czasem na niego mówią mieszkanie,
gdy jest prawdziwy, drzwi nie zamyka,
bo zawsze może usłyszeć pukanie.
Anioł: – A cóż by innego niż dom? Stary, poczciwy, swojski dom!
Mała: – No tak, mówi się często: „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. I to jest prawie prawda, ale trzeba zapytać: „A w jakim domu? Z jakimi domownikami?”. Bo są przecież różne domy i różni ich mieszkańcy.
Anioł: – Tak. Ja życzyłbym każdemu takiego domu jak ten Zachariasza i Elżbiety. I takiego cudownego gościa jak Maryja, co w ten dom wniosła niebo. Dlatego potem tylko do nieba tęskniła. Do nieba, które Jezus otworzył dla wszystkich – i tych, co mieli tutaj domy, i tych, co ich nie mieli albo mieli tylko jakieś ciasne mieszkanka lub tylko w nich swoje małe kąty.
Mała: – No właśnie. Jakie to dziwne, że jedni ludzie mają pałace, wille, kilkupokojowe mieszkania, a inni nawet swojego porządnego kąta nie mają. I co mi o nich powiesz?
Anioł: – A może opowiem? O jednej babci Dominice, która zawsze mieszkała w tłoku, czyli w ciasnych mieszkaniach, gdzie nikt nie mógł marzyć o swoim pokoju. Ale ona czasem po cichutku sobie marzyła: „Kiedyś, jak będę siwiutka, to będę miała malutkie mieszkanko z ogródkiem. Będzie tam tak cichutko i czyściutko, że sam Pan Jezus mnie odwiedzi”.
Mała: – I co było dalej z tym jej marzeniem?
Anioł: – O tym marzeniu wiedziała jej siostra z Ameryki i na 75. urodziny babci Dominiki spełniła jej marzenie i kupiła jej takie właśnie mieszkanko. Babcia Dominika dwa dni płakała ze szczęścia, gdy urządzała sobie to mieszkanko.
Mała: – No tak, bo była teraz panią swojego domu!
Anioł: – Niby tak, ale za tydzień płakała już z tęsknoty za swoimi dziećmi, wnukami i prawnukami. A na następny już tydzień zaprosiła do siebie jedną młodą mamę z dzieckiem, co nie miała gdzie mieszkać. Potem biednego studenta i jedną staruszkę, którą wnuki wyrzuciły z jej mieszkania.
Mała: – Więc znów się zrobiło ciasno, tłoczno i gwarno. I nie mogło być ani cichutko, ani czyściutko, tak jak sobie wymarzyła ta babcia Dominika?
Anioł: – Niestety nie, bo do tej zaproszonej mamy wrócił mąż i urodziło się jeszcze jedno dziecko – mała Weroniczka, co wciąż płakała i chorowała. Ale babcia Dominika nie narzekała nic a nic, bo ona do tego była przyzwyczajona od dziecka.
Mała: – Biedna i jakby trochę bezdomna… A wychodziła choć gdzieś z tego zatłoczonego i gwarnego domu?
Anioł: – Wieczorem zawsze dreptała do kościoła. Ale gdy chciała dłużej zostać po Mszy, żeby posłuchać, co tam Pan Jezus ma jej do powiedzenia, to pan kościelny zamykał kościół i musiała wracać do swojego domu, gdzie wieczorem było najgłośniej.
Mała: – Czyli jakby nie była wcale u siebie?
Anioł: – Ale ta Weroniczka właśnie tylko na jej kolanach zasypiała utulona kołysanką i mówiła do niej „babciu”, bo swojej nie miała.
Mała: – To czy jeszcze o czymś ta babcia marzyła?
Anioł: – Miała ona teraz tylko jedno marzenie: „Którejś nocy, gdy będą spadały gwiazdy, to się umówię z Panem Jezusem, żeby mi pokazał, gdzie ja będę mieszkać po śmierci. Bo może w niebie jest też tłok i hałas i nawet tam sobie z Nim nie będę mogła pogadać?”.
Mała: – Biedula. No i to jej marzenie się spełniło?
Anioł: – Słuchaj dalej. Kiedy Weroniczka miała już 12 lat, usłyszała w radiu, że tej nocy będzie „deszcz meteorów”. Babcia Dominika poprawiła ja wówczas, że to nie meteoryty, tylko łzy św. Wawrzyńca.
Mała: – Takiej nazwy jeszcze nie słyszałam. No i co było dalej?
Kto to wie?
Brat Tadeusza Ruciński wie na pewno i chętnie wam opowie. Otwórzcie numer listopadowy na stronach 22-24 i przeczytajcie. WARTO!