Czytamy bo to kochamy
Baśń o burzy
Ta burza w końcu nadeszła.
Bywają burze, które – choć hałaśliwe – przynoszą oczyszczenie i spokój. Poczochrają drzewa wiatrem, strzelą piorunem jak fajerwerkiem, obmyją wszystko prysznicem deszczu i popędzą dalej. Pozostaje po nich przejrzyste powietrze i tęcza – na krótką, ale zachwycającą pamiątkę.
Ta burza była inna. W wiosce pierwszy usłyszał ją wnuczek stolarza.
– Co tak mruczy, dziadku? – zapytał.
– Pewnie kot – odparł dziadek, odkładając piłę, i dopiero wtedy nadstawił ucha.
Coś mruczało. Jeśli kot, to ogromny.
Stolarz wyszedł przed dom i spojrzał w błękitne niebo.
– E, musiało nam się zdawać, mój kochany – oznajmił i zawrócił do drzwi.
Wtedy zobaczył. Od tamtej właśnie strony, znad lasów na horyzoncie, szła ciemność. To ona tak pomrukiwała.
Z pól zaczęli nadbiegać ludzie.
– Burza, nadciąga ta burza! – wołali.
Chłopiec wypatrywał wśród nich taty, ale nigdzie go nie dostrzegł. Po chwili zorientował się, że do wioski powracają tylko kobiety i starsi mężczyźni. Wszyscy wpadali do domów i pospiesznie zamykali drzwi.
Dziadek też pociągnął chłopca w stronę domu.
– Chodź – powiedział – musimy się przygotować!
– Ale dziadku – zapytał chłopiec – dlaczego tata jeszcze nie wrócił? I gdzie są wszyscy mężczyźni?
Dziadek zniknął w warsztacie, a po chwili pojawił się z młotkiem i skrzynką gwoździ.
– Później ci to wyjaśnię, dobrze? – poprosił. – Muszę zamknąć okiennice...
Gdzie się podziali mężczyźni i co się zdarzyło dalej? Koniecznie przecyztajcie w czerwcowym numerze "Małego Przewodnika Katolickiego".