Temat numeru

FLORIAN święty, który nie stoi w kolejkach

FLORIAN  święty, który nie stoi w kolejkach

Słyszałam kiedyś, że gdyby nie było św. Floriana, to pewnie nie byłoby straży pożarnej i strażaków. Bo to właśnie on pokazał tym odważnym ludziom, jak należy rozprawiać się z ogniem i co zrobić, by pokonać w sobie lęk przed nim. Ale nie było tak od razu. A było to tak…

Święty Florian urodził się jako zwykły chłopczyk, który na pewno bał się ognia i wszystkich niebezpieczeństw. Było to około 250 r. w Zeiselmauer, dzisiejszej północno-wschodniej Austrii. Rodzice nadali mu imię, które od tamtego czasu znane jest prawie na całym świecie. Pochodzi od łacińskiego słowa flos, floris – kwiat i oznacza osobę, która długo znajduje się w kwitnącym wieku. Gdyby się głębiej zastanowić, to potwierdza się to, że nic się nie dzieje przypadkiem. Wyobraźcie sobie, że Florian zmarł śmiercią męczeńską w 304 r., dokładnie 4 maja. Miał wtedy trochę więcej jak pięćdziesiąt lat, czyli można pomyśleć, że był pięknie rozkwitniętym kwiatem, który tak pachniał miłością do Pana Boga i drugiego człowieka, że do dziś się nim zachwycamy.
 
Marzenia się spełniają
Jak się domyślacie, jego życie nie było wcale łatwe. Jako mały chłopiec marzył o tym, by zostać żołnierzem i służyć w armii cesarza. To wiemy na pewno. Wiemy też, że marzenie się spełniło. Wcześniej jednak, jak podają legendy, już jako mały chłopiec ugasił pożar. Sam Florian oczywiście tego nie pamiętał, ale legendy mają to do siebie, że jakieś ziarenko prawdy zawsze się w nich ukrywa.
Kiedy Florian podrósł na tyle, że mógł dołączyć do legionów cesarza, zrobił to z największą radością. Ci, którzy razem z nim odbywali służbę wojskową, bardzo go podziwiali. Dostrzegali w nim zdyscyplinowanego i odważnego żołnierza, na którym zawsze można było polegać. W ten sposób patrzyli też na niego jego dowódcy. Dlatego też dość szybko został dowódcą wojsk rzymskich stacjonujących w Mantem, w pobliżu Krems – obecnie w północno-wschodniej Austrii.
Florian był z tego niezwykle dumny, choć nie zarozumiały. Uważał, że swoim postępowaniem i gorliwą służbą może podziękować za zaufanie, jakim go obdarzono. Dlatego z wszystkich sił starał się nie zawieść zaufania nie tylko swoich przełożonych, ale i samego cesarza. Ale do czasu…

Starcie z cesarzem Dioklecjanem...
O straciu, jak i o tym, co z niego wyniknęło, przeczytacie w majowym numerze "Małego przewodnika" na stronach 4-7.