Gdy chciał pobyć sam w kuchni, wystarczyło przynieść upolowaną mysz - i już pani Natalia wybiegała z głośnym krzykiem.
Gdy chciał, aby dziewięcioletni Kostek pobawił się z nim w berka, zabierał mu ukochaną bejsbolówkę - i już ganiali po całym mieszkaniu.
Słowem: kot Benek robił z nimi, co chciał - ale udawał, że tak nie jest, aby się nie buntowali. Ba - dawał im do zrozumienia, że to oni tu rządzą!
- Idź, Beniu, pobiegaj po ogródku - mówiła pani Natalia, otwierając drzwi balkonowe.
I Benek, udając, że się ociąga, wychodził pomalutku na zewnątrz (choć ostatnie minuty spędził pod drzwiami, miaucząc wniebogłosy i przesyłając pani Natalii telepatyczny rozkaz natychmiastowego ich otworzenia).
- Chodź, Benku, pogłaszczę cię po brzuchu - mówił rozciągnięty na kanapie pan Robert.
I Benek, udając, że robi to tylko dla pana Roberta, przewracał się niechętnie na plecy (choć wcześniej leżał mu na klatce piersiowej, uniemożliwiając czytanie i rozkazując w myślach: „Głaszcz!”).
Jak to w końcu było naprawdę - kto kogo tresował? Przeczytajcie. Może i wasi czworonożni ulubieńcy są w zmowie z Benkiem i stosują podobne metody? Sprawdźcie.
Strony 20-24 listopadowego numeru "Małego Przewodnika".