Żeby go jednak dostrzec, trzeba było się jej długo ukradkiem przyglądać. Pani Rozalia nie lubiła hałasów, krzyków dzieci i tego, kiedy ich piłka wpadała do jej ogródka, pełnego pachnących kwiatów i truskawek. Ulubionym jej miejscem był pokój na piętrze, z którego okna widać było pobliską okolicę. Często siadała przy nim i godzinami spoglądała hen przed siebie. Dlatego dzieci, dla których „górka” obok domu pani Rozalii była najlepszym miejscem zabaw, tylko spoglądały w to okno, sprawdzając, czy pani Rozalia trzyma przy nim straż. Tak było przez lata. Bawiły się z nią w kotka i myszkę. Jeśli pani Rozalia siedziała przy oknie, zmykały gdzie pieprz rośnie. Jeśli okno było puste, hałasowały, biegały wokół sędziwego kasztana, kulały się z górki na pazurki, łowiły w pobliskiej rzeczce ślizy i „malowanki” - w słoiki, cichcem wyniesione z domowych spiżarni.
Tak było do czasu…
Pewnego dnia piłka, którą właśnie dzieci grały w „dwa ognie”, uderzyła w kuchenne okno pani Rozalii, a szyba natychmiast roztrzaskała się w drobny mak. Dzieci zamarły. Stały w oczekiwaniu na pojawienie się rozgniewanej pani Rozalii i na burę, na którą bezsprzecznie zasłużyły. W drzwiach jednak nie pojawił się nikt, mimo że dzieci dobrze wiedziały, że pani Rozalia jest w domu. W końcu ustalono, że trójka najodważniejszych: Ala, Zbyszek i Sławek pójdą przeprosić właścicielkę rozbitej szyby i wyjaśnią, co trzeba.
Z bijącym sercem stanęli przed drzwiami, w których o dziwno prawie natychmiast pojawiła się pani Rozalia. Spojrzała na nich wzrokiem, z którego absolutnie nic nie można było wyczytać. Po wysłuchaniu mowy obrończej powiedziała tylko tyle – Przyprowadźcie resztę. – Odwróciła się i poczłapała w swoich góralskich kapciach w głąb mrocznej sieni.
- Ale co dokładnie powiedziała?
- Dlaczego mamy tam iść?
- To jakiś podstęp, czuję to – broniły się dzieci.
- Skoro mamy iść, to wszyscy albo nikt. Zdecydowałem, że idziemy i koniec dyskusji – zarządził Zbyszek. Po chwili cała ósemka znów zastukała do drzwi.
- Wejdźcie – powiedziała pani Rozalia, szeroko je otwierając. – Chodźcie za mną – dodała, zupełnie nie patrząc w kierunku dzieci. Prowadziła ich krętymi schodami aż na sam strych. W końcu zatrzymała się przy dużej, malowanej w czerwone maki skrzyni. – Wiecie co to jest? – spytała.
- Skrzynia – odpowiedziała Irenka.
- Nie. To jest mój skarbiec – wyjaśniła.
- To pani ma jakieś skarby?! – wytrzeszczył oczy Darek.
- I to jakie? – po raz pierwszy pani Rozalia się uśmiechnęła, a jej oczy stały się podobne do najbardziej błękitnego nieba.
- Chcecie zobaczyć?
- Jasne! – wykrzyknęło osiem otwartych ze zdziwienia buź.
Pani Rozalia powoli uniosła wieko, które skrzypiało, chrobotało i trzeszczało. W końcu powiedziała: – Zobaczcie.
Dzieci jednym susem przyskoczyły do skrzyni i…
- Co to jest? – zdziwiły się.
- Jak to co? Skrzydła – wyjaśniła.
- I to ma być skarb? – skrzywił się Sławek.
- To coś więcej niż skarb… - zamyśliła się pani Rozalia.
- Skąd pani je ma? – dopytywał Mirek.
- To są moje skrzydła… - odpowiedziała niemal szeptem.
- Jak to, to pani tak naprawdę nie jest panią Rozalią, ale zaczarowanym ptakiem?
- A może przebranym aniołem? – dzieci dopytywały jeden przez drugiego.
- Ani jednym, ani drugim. Po prostu jestem babcia Rózia, tak możecie do mnie mówić. Widzę jednak, że nic nie rozumiecie – pokiwała głową. – Usiądźcie więc i posłuchajcie.
- Każdy z was też ma takie skrzydła - zaczęła. - Oczywiście są one na razie nieco mniejsze, ponieważ jesteście ode mnie młodsi. Ale jedno jest pewne, wszyscy je macie. Jedno skrzydło, nazywa się: MARZENIA. Drugie: PRACOWITOŚĆ i ODWAGA. Jeśli przypniecie sobie je do ramion, pofruniecie hen, wysoko, wysoko. Jeśli natomiast przestraszycie się i ukryjecie je w waszym skarbcu, nigdy się nie wzniesiecie ponad przeciętność.
- Ja przestraszyłam się swoich marzeń, dlatego odpięłam pierwsze skrzydło odwagi, a po jakimś czasie odpięłam również to drugie, skrzydło marzeń, i ukryłam je w tej skrzyni… I nigdy nie pofrunęłam tam, gdzie miałam…
Tylko od czasu do czasu przychodziłam tutaj i zerkałam na nie ukradkiem. Nigdy jednak nie miałam tyle sił, aby sięgnąć po nie raz jeszcze…
- I dlatego jest pani zawsze taka smutna? – zapytała Dorotka.
- Chyba tak… - babcia Rózia zamyśliła się przez chwilę, a później dodała. – Mam do was prośbę, nie odpinajcie nigdy swoich skrzydeł od ramion. Chcę, żebyście pofrunęli wysoko i daleko… Nie bójcie się swoich marzeń. Wszystkie dobre marzenia się spełniają. Jeśli tylko się im odrobinę pomoże, pomogą wam być szczęśliwymi. A jeśli my jesteśmy szczęśliwi, to szczęściem obdarzamy innych i wtedy cały świat jest szczęśliwy. Nie odpinajcie skrzydeł od ramion…
ilustracja: Justyna Czyżak foto:Shmel/Fotolia.com
-