Gdy rodzice byli dziećmi
Książka
Ledwie skończyły się wakacje, a już nasza pani zaczęła dręczyć nas książkami - mieliśmy nie tylko je wypożyczać, ale i czytać!
- W całości? - jęczał spod okna Żuczek.
- Nawet grube? - dopytywał siedzący w ostatniej ławce
Bezu-bezu.
Na co pani odpowiadała bezlitośnie, że tak - w całości, że tak - nawet grube!
Powiało grozą.
- Może pani tylko tak mówi… - wyraził nadzieję Żuczek, gdy podczas przerwy wybiegliśmy zagrać w piłkę.
Już jednak po tygodniu okazało się, że nie były to czcze pogróżki. Pani zapytała najpierw Żuczka, potem Bezu-bezu, a jeszcze potem mnie, co najbardziej podobało nam się w książce „Dzieci z Bullerbyn”. Napisała ją jakaś nieznana mi pisarka o dziwnym imieniu Astrid.
Żuczkowi najbardziej podobała się okładka, Bezu-bezu powiedział, że nie mógł oderwać oczu od ilustracji, a ja szczerze wyznałem, że nic mi się nie podobało, bo w szkolnej bibliotece są tylko dwa egzemplarze tej książki - i czekam aż Żuczek lub
Bezu-bezu je oddadzą.
- Kasdepke, a słyszałeś kiedyś o publicznych bibliotekach? - zapytała zgryźliwie nasza pani.
Od razu wyjaśnię, że Kasdepke to ja; ukrywałem to aż do połowy opowiadania, bo wciąż mi wstyd, że taki byłem niemądry - ale dłużej ukrywać tego się nie da.
- Coś tam słyszałem…
- A co słyszałeś?
- Słyszałem, że są.
- A gdzie jest najbliższa biblioteka przy twoim domu?
Nie umiałem jednak odpowiedzieć na to pytanie. Pani wzięła ołówek, postawiła mi dwóję (najgorszą wówczas ocenę), a później zapowiedziała, że jeżeli na jutrzejszą lekcję nie dowiem się, gdzie jest najbliższa mego domu biblioteka, poprawi dwóję długopisem, już na zawsze!
Bezu-bezu i Żuczek spojrzeli na mnie ze współczuciem...
Co się zdarzyło dalej? Pan Grzegorz Kasdepke opisał dokładnie na stronach 22-24 wrześnoiowego numeru "Małego Przewodnika". Przeczytajcie koniecznie!