Hop! Do bajki skok!
Wakacje w Bajkolandii
Dzisiaj miała być wyjątkowa zbiórka zuchowa. Każdy mały harcerz przygotowywał na nią pamiątki i wspomnienia z poprzednich wakacji. Sowa Zosia była bardzo dumna. W ubiegłym roku spędziła miesiąc na wsi u swoich dziadków. Teraz zaś niosła ze sobą podkowę, którą wykuł jej wujek, bukiet z suszonych kwiatów zebranych na łące i kolekcję skorupek ślimaków. Po wejściu do sali mina jej szybko zrzedła.
– Wakacje w Bajkolandii są zupełnie bez sensu – stwierdził dzik Jacek. – Tak naprawdę warto jeździć tylko za granicę, na przykład na Wyspy Tropikalne. Morze jest tam zupełnie niebieskie, piasek biały, a przy plaży rosną prawdziwe palmy. Rodzice zapłacili strasznie dużo pieniędzy za nocowanie w specjalnym ośrodku. Ale było warto – mieliśmy tam niesamowite baseny i wodne zjeżdżalnie. Codziennie przychodzili też klauni, żeby zabawiać dzieci, a na deser po każdym posiłku były lody.
Jacek opowiadał jeszcze dłużej, a pozostali słuchali go ze spuszczonymi nosami. Kiedy przyszła druhna Matylda, sytuacja niewiele się zmieniła.
– Dzisiaj kochani obejrzymy wasze skarby i poznamy wasze niesamowite przygody. Kto chciałby zacząć pierwszy?
Oczywiście z grupy wyrwał się dzik Jacek. Jeszcze raz wymienił wszystkie atrakcje Wysp Tropikalnych i pokazał pamiątki – zdjęcia ośrodka i palmowy liść. Po Jacku nikt nie chciał już więcej się zgłosić. Co tu było zresztą opisywać. Sikorka Ewelina była na biwaku nad najbliższym jeziorem, chomik Tomek pojechał do cioci w niedalekie góry. Jeż Cezary był co prawda nad morzem, ale takim zwykłym, bajkolandzkim, gdzie piasek był żółty, a woda szarozielona. Do tego nocował w normalnym domku, a na deser miał jabłka, a nie lody.
W końcu drużynowej udało się namówić Zosię, żeby pokazała przyniesione przez siebie przedmioty. Sowa bardzo nieśmiało wyciągnęła podkowę i opowiedziała o tym, jak pewnego dnia wujek – kowal podkuwał konia, a ten się zerwał i uciekł. Cała rodzina go później szukała na łąkach i polach. Bukiet dostała za to na pamiątkę od sąsiadki – Marty, z którą spędziły godziny na układaniu kwiatów i pleceniu wianków.
– A kiedy zbierałam skorupki ślimaków, weszłam na wielki głaz, nad rzeczką. Był taki śliski, że od razu wpadłam do wody i musiał mnie ratować kuzyn Wojtek. Wodę miałam normalnie po samą szyję – Zosia mówiła coraz szybciej, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Nie mogła jednak kontynuować, bo przerwał jej chomik Tomek.
I co było dalej? Wie już pani Joasia Winiecka-Nowak, Wy też możecie otworzyc wakacyjny numer "Małego Przewodnika" na stronach 32-35 i wszystkiego sie dowiecie.