Dziś jednak zdarzyła się okazja, by opowiedzieć całkiem nową historię. W parkowej alejce zjawiła się nieznana mu dziewczynka. Z początku w ogóle nie zwróciła uwagi na Pana Bajkomata. Ten jednak pierwszy zaczął rozmowę. Dziewczynka bardzo się zdziwiła. Nigdy wcześniej nie widziała takiej postaci.
– Wiesz, jestem tu po raz pierwszy – usprawiedliwiała się Agnieszka (tak miała na imię ta dziewczynka) – Tata dostał pracę w nowym mieście i musieliśmy się przeprowadzić. Niestety.
– Nie wyglądasz na zadowoloną – powiedział Pan Bajkomat. – Nie podoba ci się u nas?
– Nie bardzo – wyznała dziewczynka. – W moim mieście miałam wielu przyjaciół. W szkole i na kółku plastycznym. Nawet na mojej klatce schodowej mieszkały trzy fajne dziewczynki. A tu nie spotkałam nikogo miłego. Jestem sama i nikt mnie nie lubi… – Agnieszka chlipnęła pod nosem.
I właśnie wtedy Pan Bajkomat zaczął opowiadać.
Bajka o Jeżu Mateuszu
Dawno, dawno temu do Baśniowej Krainy przybył Jeż Mateusz. Zjawił się tu zupełnie przypadkiem. W jego lesie wybuchł pożar. Jeż musiał więc uciekać co sił w maleńkich nogach. Przez pewien czas pałętał się po świecie, aż dotarł właśnie tu. Znalazł bardzo przytulny krzak dzikiej róży, pod którym uwił sobie wygodne gniazdo. Jedzenia było w bród. Niestety, od samego początku czuł się samotny. Tęsknił za swoimi przyjaciółmi i czuł wyraźnie, że nikt, ale to nikt, nigdy ich nie zastąpi. Nie potrafił się cieszyć z wizyt sąsiadów. Gadatliwe Krasnale i hałasujące dzieci Borsuków trochę go nawet denerwowały, taki był zmęczony wędrówką. Po kilku dniach sąsiedzi przestali przychodzić. Kiedy Jeż Mateusz porządnie się wyspał i nabrał sił, brak towarzystwa zaczął mu naprawdę bardzo doskwierać. Przytulne gniazdko i smakołyki rosnące w okolicy przestały go cieszyć. W końcu sytuacja stała się tak nieznośna, że postanowił wyprowadzić się z Baśniowej Krainy. Pewnego ranka wymknął się po cichutku z domu i wyruszył w dalszą drogę. Gdzieś koło południa usiadł na ściętym sosnowym pieńku i rozpakował drugie śniadanie.
– Smacznego – usłyszał tuż obok siebie cichy głos. Za krzaczkami borówek stała sarna i uśmiechała się przyjaźnie. – Mam na imię Adela. A Ty chyba jesteś gościem w naszym lesie? Nie widziałam Cię tu nigdy wcześniej…
– Dzień dobry. Jestem Jeż Mateusz, ale nie jestem gościem tylko wędrowcem. Samotnym i bezdomnym – powiedział smutno Jeż.
– To straszne – zająknęła się sarna. – Bezdomny? I do tego samotny? W naszej Bajkowej Krainie? Zawsze myślałam, że jest tu mnóstwo przyjemnych zakątków do mieszkania. I że żyje tu wiele przyjaznych stworzeń.
– Mylisz się – odpowiedział Jeż. – Tam, gdzie się poprzednio zatrzymałem, nie znalazłem żadnego miłego zwierzęcia.
– Oj – zasmuciła się sarna – to miałeś strasznego pecha…
– Tak – powiedział Jeż Mateusz. – Na początku wszyscy się zjawili, ale potem zostawili mnie samotnego. Wiedziałem, że tak będzie. Nie znajdę już nigdy przyjaciela.
– Ale na początku, jak mówiłeś, sąsiedzi przyszli? I dopiero później Cię zostawili? – Sarna Adela głęboko się zamyśliła.
Po chwili niepewnym głosem powiedziała:
– Wiesz co? To może wrócisz do swojego ciepłego i miłego gniazdka w Różanym Zakątku, a ja ci w sekrecie powiem zaklęcie, dzięki któremu znajdziesz przyjaciół.
Jeż oczywiście na początku nie chciał się zgodzić. Bał się zawodu. Po chwili jednak dał się przekonać sarnie. Tym bardziej że przypomniał sobie o ukrytej pod korzeniami róży ostatniej paczuszce ciasteczek dżdżownicowych.
Zaklęcie wydawało się proste. Należało spojrzeć na wybraną osobę i w myślach powiedzieć: „Czary - mary. Raz, dwa, trzy. Ja się śmieję, śmiej się ty”. Do tego, aby zaklęcie zadziałało, należało się uśmiechnąć. Jeż szybko pożegnał się z Sarną Adelą i wrócił do swojego Różanego Zakątka. Myśl o zaklęciu i zapomnianych ciasteczkach dodawała mu sił. Kiedy więc dotarł na miejsce, szybko postanowił działać. Wybiegł przed norkę i od razu napotkał Krasnoludka Andrzeja. „Czary-mary. Raz, dwa, trzy. Ja się śmieję, śmiej się ty”, pomyślał Jeż Mateusz i uśmiechnął się szeroko. Krasnal wyglądał na zaskoczonego, ale też się uśmiechnął i powiedział:
– Cześć Mateuszu. Chyba masz dziś bardzo dobry humor?
– A tak, tak – przytaknął Jeż. Co miał zresztą powiedzieć? Że tak naprawdę czuje się fatalnie, ale właśnie czaruje i nie ma czasu tego pokazać?
– To świetnie. Wyprawiam dzisiaj czterysta drugie urodziny. Może wpadniesz z wizytą? – spytał niepewnie Krasnal.
Jeż uśmiechnął się przez zaciśnięte zęby i z trudem powiedział, że owszem może przyjść. Pomyślał, że będzie to świetna okazja, by jeszcze poczarować. A poza tym nawet trochę nabrał ochoty na to spotkanie. Wieczorem wystroił się w piękny krawat z liścia dębowego, zabrał prezent (trzy ogromne borowiki) i udał się na zabawę. Uśmiechał się do wszystkich stworzeń, mamrocząc zaklęcie. One odpowiadały tym samym – uśmiechem. Niektóre rozpoczynały też rozmowę. A Jeż czuł się coraz lepiej i milej. Zrozumiał, że zaklęcie zadziałało.
Po udanym przyjęciu Jeż postanowił odnaleźć Sarnę Adelę i jej osobiście podziękować. Długo nie musiał jej szukać. Sarna siedziała przy tym samym pieńku, przy którym spotkali się poprzednio. Wysłuchała opowieści i zaśmiała się głośno. Poderwała się na równe nogi i pobiegła w stronę krzaczków borówek. Zanim jednak za nimi zniknęła, zawołała:
– Wiedziałam, że uśmiech jest najlepszym zaklęciem na świecie!
Jeż Mateusz stał i patrzył w kierunku znikającej Sarny. Czyżby dał się oszukać? A może Sarna go czegoś chciała nauczyć…
Agnieszka stała jak zaczarowana.
– To nie były żadne czary, prawda? Tylko Jeż się zaczął uśmiechać! Bo te zwierzęta chciały się z Jeżem zaprzyjaźnić od samego początku i dlatego przychodziły. Ale przestały, bo Jeż się ich bał i nie wierzył, że ktoś go polubi? – dopytywała głośno dziewczynka. – Ja też mam jutro urodziny i zabiorę do szkoły cukierki.